Zapach świeżo upieczonego ciasta sprawił, że dzisiejszy poranek stał się jakby mniej ponury i wietrzny. W zasadzie nawet mniej drażnił mnie fakt, że w kranie brakło ciepłej wody, a grzejniki odmówiły współpracy. Na kratce studziło się ciasto. Stygło i pachniało… A pachniało obłędnie – korzennie – jak na piernik przystało.
W zasadzie nie jest to typowy piernik. Nie jest czerstwy, zwarty, ani ciężki. Nie zagniata się go, ani nie dojrzewa. To bardziej miękkie, wilgotne ciasto o bogatym korzennym smaku, z lekką nutą najlepszych domowych powideł śliwkowych i piernikowym kolorze. Niezbyt słodkie i jak zawsze proste i absolutnie bezproblemowe. Kto wie, być może to właśnie ten „piernik” zagości na naszym świątecznym stole tego roku…
Jeśli zagości na Waszych stołach, będą to bardzo smaczne święta.
Smacznego!